piątek, 31 grudnia 2010

Okulary

-Zdejmij je, proszę - mówiła Dorota.
-Co ty gadasz?! Zwariowałaś?! - oponował Filip.

Słońce świeciło za mocno. Oczy ludzi nie były przyzwyczajone do takiego światła. Sprytni ludzie znaleźli jednak sposób na normalne funkcjonowanie. Wszyscy nosili przyciemniane okulary. Dzieci, dorośli, starcy, bogaci, biedni. Jednym słowem wszyscy. Zadowolona z siebie ludzkość mogła w spokoju iść swoją drogą.
Ale Świat już nie był taki sam. Przez przyciemniane okulary wszystko było takie ponure. Kolory przytłumione, kształty niewyraźne. Zmienili się także ludzie. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Przez ciemne okulary nie widać oczu. Nie widać więc też uczuć. Nie widać radości, nadziei, smutku, łez, strachu... Ludzie zobojętnieli, przestali patrzeć sobie w oczy. Przestali w końcu zwracać na siebie uwagę. Świat stał się zimny.

-No ściągnij! Zobaczysz, że nic ci się nie stanie - dalej naciskała Dorota.
-Ale Słońce mnie oślepi - bronił się Filip.
-Nie bój się, może na początku będzie ci trudno, ale z czasem będziesz widział coraz wyraźniej.

Ściągnął. Ufał Dorocie. Wiedział, że ona go nie skrzywdzi. Początek rzeczywiście był ciężki. Oczy mu łzawiły, piekły go, całe były czerwone. Lecz po chwili już zauważył wielką różnicę. Kolory były jakieś inne, bardziej intensywne. Czuł się tak, jakby cały czas chodził w mroku, a dziś nagle zabłysło światło. Zobaczył też wielką radość w oczach Doroty...

bo jest coś jeszcze...

piątek, 3 grudnia 2010

Głos

-Filipie! Filipie! - chłopiec znów słyszał ten "głos". Rozbrzmiewał w jakimś nieokreślonym miejscu w jego wnętrzu. Nie mówił nic więcej, tylko jego imię.
-Czego chcesz?! - wykrzykiwał, czasem na głos, a czasem w myślach. Lecz "głos" nie odpowiadał. Trochę go to irytowało.
Z perspektywy czasu widział jednak pewien przełom. Po tym wydarzeniu w drugiej klasie gimnazjum "głos" jakby się zmienił. Był bardziej przyjazny, przyzywający, słodki i cichy jak szmer łagodnego powiewu. Filip przyzwyczaił się do jego obecności, a nawet się z nim zaprzyjaźnił. Im bliżej był matury, tym bardziej tęsknił za tym "głosem".
Zakochał się. Był szczęśliwy. "Głos" rozbrzmiewał w nim coraz silniej. Była normalną dziewczyną. Lubiła muzykę i spacery. Była trochę zagubiona. Uwielbiał na nią patrzeć. Uwielbiał jak się uśmiechała, dlatego często ją rozśmieszał.
Lecz ten czas się skończył. Skończyło się "my". "Głos" cicho szeptał
-Filipie, Filipie - wsączając do serca pociechę.
Wiedział już co ma robić. Szedł za tym głosem, dokądkolwiek ten go prowadził. Często się gubił, często zawracał, upadał, przystawał. "Gos" go jednak nigdy nie opuszczał. Filip chciał się schować, uciec od świata, który go przerażał. Uważał, że nie pasuje do niego. "Głos" jednak pokazał mu inny świat. Zaprowadził go do ludzi podobnych do niego. Ludzi, których pokochał jak swoją rodzinę. Już się nie bał. Chociaż wracał myślami do swojego wcześniejszego życia i tęsknił za niektórymi chwilami, to jednak czuł się szczęśliwy. 

bo jest coś jeszcze...

wtorek, 23 listopada 2010

Niekochanie

Filip wrócił ze szkoły. Dostał dziś uwagę, bo pobił kolegę. Ten nie chciał mu pożyczyć długopisu. Chłopak pokazał dzienniczek ojcu. Cały się trząsł, bo wiedział co zaraz nastąpi... I stało się... Ojciec zbił Filipa...
Wieczorem syn podszedł do ojca.
- Tato czy ty mnie kochasz? - zapytał.
- Oczywiście, że cię kocham. Czy czegoś ci brakuje? Masz tu dychę, idź kup coś sobie. Ja muszę zadzwonić do biura.
Filip odwrócił się ze spuszczonym wzrokiem. Poszedł do sklepu. Kupił papierosy dla taty...


Czy to jest właśnie miłość? Ojcze, matko odpowiedzcie sobie jak kochacie swoje dzieci?
"... Mam cudownych rodziców, bo przyjaciółmi moimi są..." mamo, tato dziękuję :) kocham was. 




bo jest coś jeszcze...

wtorek, 26 października 2010

Ciepło

Przy ognisku grzały się dwie osoby. Ogień wesoło podskakiwał i swymi gorącymi językami lizał kawałki drewna. Dwoje ludzi rozpaliło to ognisko już dosyć dawno temu, więc przestało ono już sypać iskry, dym już nie szczypał w oczy tylko unosił się w górę i szybko znikał w chmurach. Przyjemnie się przy nim teraz siedziało, ciepło ogarniało całe ciało dając poczucie bezpieczeństwa. W pewnym momencie zauważyli, że zaczyn im brakować opału. Wybrali się więc na poszukiwanie. Wiedząc, że na dworze jest bardzo zimno i niebezpiecznie, dobrze się przygotowali do podróży. Wyruszyli wczesnym rankiem. W samo południe zatrzymali się na leśnej polanie, aby zjeść obiad. Zatrzymali się jakiś czas, żeby odpocząć, po przeszli już spory kawałek. Po jakimś czasie ruszyli na dalsze poszukiwania, niosąc to co już znaleźli. Jak to zwykle bywa w zimie, szybko zrobiło się ciemno. Jakby tego było mało, zaczął padać śnieg i wiać silny wiatr. Rozszalała się zamieć. Strudzeni wędrowcy powoli opadali z sił. Szybko zgubili drogę. Chcieli wrócić po swoich śladach, ale wiatr je zatarł. Nagle zobaczyli malutkie światełko. Zaczęli iść w jego stronę z nadzieją, że tam znajdą schronienie przed zamiecią. Ku ich wielkiemu zdumieniu znaleźli na ziemi kawałek żarzącego się drewna. Dmuchając z całych sił, udało im się wzniecić płomień. Widząc jak ogień wesoło tańczy przypomnieli sobie o domu. W ich serca wstąpiła nadzieja, a ciała odkryły nowe pokłady energii. Mając tą odrobinę światła, jakie dawał płomień, udało im się znaleźć drogę. Kiedy wrócili do domu wrzucili ten kawałek płonącego drewna do ogniska. Mały płomień połączył się z większym dając jeszcze więcej ciepła i światła, które znów napełniło dom radością i nadzieją.

Napisałem tą bajkę dla pewnej ważnej dla mnie osoby, która kiedyś ją opowie pewnej bardzo ważnej osobie :) Byłbym zaszczycony jakbym to ja mógł tą bajkę opowiedzieć :) Nic dodać, nic ująć... Kto ma rozumieć, zrozumie :)

bo jest coś jeszcze...

poniedziałek, 4 października 2010

Myślnik

W pewnej bardzo odległej krainie mieszkał pewien wynalazca, a właściwie to była wynalazczyni, bo to była kobieta. Nasza bohaterka nazywała się Ewa. Słynęła z wynalazków dość dziwnych, jeśli nie ekscentrycznych, i wydawać by się mogło, że bezużytecznych. Wynalazła np.. Maszynkę do słodzenia cukru (Bardzo przydatną gdy nagle stwierdzamy, że mamy za mało cukru w cukrze). Jako pierwsza też zrobiła globus planety Małego Księcia w skali 1:10000 (Czyli nie większy niż ziarenko pieprzu).
Inni ludzie trochę się naśmiewali z naszej bohaterki, bo ich zdaniem można lepiej spożytkować czas.
Pewnego dnia Ewa dała ludziom jeszcze jeden powód do śmiechu i drwin. Obwieściła wszystkim
-Pragnę skonstruować maszynę do łapania myśli. Wszyscy wiemy, że myśli są bardzo ulotne. Dlaczego by ich nie zatrzymać na dłużej?
Zamknęła się w swojej pracowni i przez kilka lat nie pojawiała się na ulicach miasta.
Mieszkańcy zaczęli się niepokoić. Chociaż zawsze wyśmiewali się z Ewy, to tak naprawdę bardzo jej potrzebowali. Teraz kiedy jej zabrakło, zrozumieli jak ważna w ich życiu była ta nieco ekscentryczna postać. Postanowili pójść pod jej dom i zobaczyć co się stało z naszą bohaterką.
Przed wejściem zebrał się spory tłum. Wtedy, jakby na zawołanie, drzwi się otworzyły i oczom zebranych ukazała się Ewa. Trochę zaniedbana, w przybrudzonym fartuchu i z potarganymi włosami.
Wśród salw śmiechu i wybuchów radości, zaczęła się przechadzać z dziwnym pudełeczkiem w rękach, które co chwila przykładała do twarzy i rozlegało się tajemnicze "klik". Radość tłumu powoli zamieniała się w zdumienie. W końcu zaległa cisza, w tle słychać było tylko tajemnicze "klik, klik...".
-Co robisz? - pytali - Co to za urządzenie?
-To maszyna do zbierania myśli - odpowiadała Ewa - zbieram wasze myśli.
-Ale jak ona działa? - pytali dalej.
-Na malutkich karteczkach maluje obrazy, które widać przez to małe okienko tutaj - zaczęła wyjaśniać Ewa, jednocześnie pokazując zebranym pudełko.
-Ale jak to niby ma zbierać nasze myśli?
-Potem można te obrazy oglądać. Wtedy powracają myśli, które mieliśmy w czasie robienia tego obrazu.
-Eeee… To kolejna bezużyteczna rzecz - mówili jedni.
-To wspaniałe… Można zapamiętać najwspanialsze chwile życia - wykrzykiwali z entuzjazmem inni.
-Nazwałem tą maszynę "Myślnik", bo pozwala nam zatrzymać myśli - pochwaliła się Ewa.

Kiedyś nie lubiłem zdjęć. Nie lubiłem ich robić, nie lubiłem ich oglądać. Kiedyś zacząłem się zastanawiać dlaczego. Teraz już lubię zdjęcia. Są na nich moi przyjaciele, a ja wśród nich. Nasza bohaterka miała rację. Myśli są bardzo ulotne. Chcę zapamiętać te utrwalone na zdjęciach jak najdłużej. Dziękuję wam za te ostatnie wakacje. Wiecie komu :)


bo jest coś jeszcze...

niedziela, 12 września 2010

Dobiec do mety.

To jest historia człowieka, który bardzo chciał wygrać pewien wyścig. Od dziecka więc ciężko trenował. Miał najlepszych trenerów. Codziennie ćwiczył bardzo dużo. W końcu doszedł do takiej perfekcji, że żaden człowiek nie mógł go prześcignąć. Myślał, że wie już wszystko na temat biegania. Wielu, którzy chcieli go czegoś nauczyć, kazał wyganiać z jego posiadłości. Pewnego dnia zdarzył się wypadek. Kiedy nasz bohater biegł najszybciej jak potrafił, potknął się o kamień, który leżał sobie spokojnie na drodze. Upadł tak niefortunnie, że stracił wzrok. Kiedy tak leżał rozpaczając, podszedł do niego pewien człowiek. Powiedział, że mu pomoże odzyskać wzrok i dodatkowo zostanie jego trenerem. Zrozpaczony biegacz zgodził się na to. Trener postawił jednak jeden warunek. Biegacz miał robić wszystko co on mu każe. Po długim leczeniu nasz bohater odzyskał wzrok i znowu mógł biegać. Trener jednak kazał mu biec w zupełnie innym kierunku niż do tej pory biegał. Na początku sprzeciwiał się temu, ale gdy zauważył, że treningi przynoszą owoce, przestał się kłócić z trenerem. Za jego radą zaczął także uczyć innych biegania. Dobrze mu to szło, jego uczniowie byli najsławniejszymi biegaczami na ziemi. Biegacz stał się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Kiedyś udzielając wywiadu, na pytanie: "co sprawiło, że jest taki szczęśliwy?", odpowiedział: "W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem."

Obyś Ty, tak jak święty Paweł, na końcu swojego życia mógł tak powiedzieć. 

sobota, 4 września 2010

Początek nowej przygody

Niedawno zacząłem asystencję. Przełożeni zdecydowali, że odbędę ta praktykę w Genui, we Włoszech. Jak już pewnie niektórzy wiedzą, przyjechałem do Włoch 1 sierpnia. Najpierw byłem miesiąc we Florencji na kursie języka, a teraz od kilku dni jestem w Genui, a dokładniej e dzielnicy Sampierdarena. To duże dzieło. Jest tu szkoła (przedszkole, podstawówka, gimnazjum i liceum) oratorium, centrum młodzieżowe, parafia, coś w stylu naszego SALOSu (Salezjańska Organizacja Sportowa) i jeszcze kilka rzeczy. Na razie nie ogarniam wszystkiego. Szkołę włosi zaczynają dopiero w połowie września więc na razie chodzę tylko do oratorium. Muszę się przyznać, że pierwszy dzień był okropny. Tak się bałem, że nie potrafiłem powiedzieć ani słowa. Następny już był lepszy. Z Bożą pomocą w końcu mi się udało nawiązać jakiś kontakt z dziećmi. Na razie z małymi, bo z moim poziomem języka najłatwiej mi się porozumieć z pięciolatkami. Na koniec nawet sobie ze mnie żartowali. „Wypłyń na głębię” te słowa cały czas brzmiały w moim sercu, a dokładniej to usłyszałem je dopiero jak przyszedłem do pokoju, bo wcześniej dzieci robiły taki hałas, że ciężko było coś usłyszeć. Możecie mi wierzyć lub nie, ale Bóg ma ogromne poczucie humoru. Odkąd zostałem salezjaninem, chciałem pojechać na misje do Ameryki Południowej, do jakiegoś kraju hiszpańskojęzycznego. Tak się złożyło, że pojechałem wcześniej niż myślałem na coś w rodzaju misji do Włoch, na dodatek większość dzieciaków jest z rodzin imigrantów z Ekwadoru, więc mówią po hiszpańsku. Jak dobrze pójdzie to może nauczę się trochę tego języka.

Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest asystencja.
Po dwóch latach studiów filozoficznych wszyscy salezjanie są wysyłani na dwa lata praktyk duszpasterskich, tzw. asystencję. Uczymy się jak pracować z młodzieżą w szkołach, oratoriach i innych dziełach. W tym czasie nie studiujemy (chyba że ktoś został wysłany na studia np. nauczania matematyki, żeby potem mógł uczyć w szkole). Wszyscy salezjanie mówią, że asystencja to jeden z piękniejszych okresów życia w zgromadzeniu Tu można wypróbować swoje siły, wykorzystać w praktyce to czego się nauczyliśmy w czasie formacji, zauważyć swoje błędy i starać się je naprawiać. Jeśli ktoś ma więcej pytań to pisać na maila.

czwartek, 2 września 2010

Kawałek Raju.

Każdy człowiek nosi w swoim sercu Kawałek Raju. Leży sobie spokojnie zasypany stertami Narzekań, Niezadowoleń, Słabości i Nałogów. Ukryty między księgami Wymówek i Niespełnionych Oczekiwań. Pokryty kurzem Straconego Czasu. Nie łatwo go znaleźć, a nawet jeśli ktoś go znajdzie to niewielu ma odwagę wziąć miotłę Miłości i ściereczkę Nadziei i wyrzucić wszystkie te zbędne rzeczy do kosza Wiary. Ci, którym się to udało, od tego czasu potrafią dostrzegać w sercach innych ludzi ich Kawałki Raju. Pomagają innym posprzątać ich serca i w ten sposób Kawałki Raju łączą się. Dzieje się wtedy coś dziwnego. Świat wygląda inaczej, ptaki głośniej śpiewają, kolory stają się intensywniejsze, ludzie bardziej przyjaźni. Wiesz już co robić, żeby świat stał się Rajem…?


Dziękuję tym, którzy pomogli mi odnaleźć w moi sercu taki Kawałek i pomagają mi wyrzucać z niego niepotrzebne śmieci. Dziękuję wam za Wiarę, którą pokładacie we mnie. Dziękuję za Nadzieję, którą mi przywróciliście. Dziękuję za Miłość, jaką mnie darzycie.

bo jest coś jeszcze...

wtorek, 24 sierpnia 2010

Dłonie.

Lubię przyglądać się dłoniom. Można z nich tyle wyczytać. Emocje, pragnienia, prośby, podziękowania. Wszystko jest w nich zapisane.
Kocham dłonie mojej mamy. Są takie zniszczone codziennym myciem naczyń, sprzątaniem i gotowaniem, lecz takie czułe kiedy mnie przytula lub gdy głaszcze mnie po głowie.
Uwielbiam dłonie mojego taty. Są takie spracowane, pełne odcisków i blizn. Są tak silne, że bez trudu odkręcają wszystkie śruby, lecz stają się takie delikatne kiedy trzeba opatrzyć zdarte kolano lub wyciągnąć drzazgę. To wydaje się niemożliwe dla tak wielkich dłoni, a jednak…
Dłonie są różne. Są dłonie robotników, policjantów, złodziei, lekarzy, nauczycieli, dzieci, zakochanych, przyjaciół, wrogów, murarzy, mechaników. Każde są inne, z każdych można wyczytać tak wiele.
Często patrzę na dłonie Jezusa przybite do krzyża. Ile w nich ukrytych pragnień, obietnic, próśb.
Jezus tak mnie kocha, że dał sobie przebić te dłonie ogromnymi gwoźdźmi. Te same dłonie, które uzdrawiały, które błogosławiły, które rozmnażały chleb, które podnosiły ludzi z grzechu. Te dłonie rozpostarte nad światem jakby chciały go całego objąć i przyciągnąć do Jego Serca pełnego miłości.
Kiedy patrzę na nie, czuję jakby Jezus mówił do mnie: „Patrz człowieku! Oni przybili je do krzyża. Dlatego ty musisz teraz stać się moimi dłońmi.”

bo jest coś jeszcze...

środa, 18 sierpnia 2010

Zielone progi.

Filip bardzo lubił wędrować po górach, a że mieszkał w Zakopanem to sprawę miał ułatwioną. Ale jego wędrówki były inne niż większości ludzi. Kiedy Filip wchodził na szlak zapominał o całym świecie, wtedy liczyła się tylko ścieżka i śpiew ptaków wokoło. Często przystawał aby słuchać szelestu drzew lub stukania dzięcioła. Mówił o sobie, że jest lowelasem („Bo ja kocham lasJ”)
Historia, którą chcę opowiedzieć zdarzyła się pewnego słonecznego zimowego dnia. Filip wstał wcześnie rano, zjadł porządne śniadanie, przygotował kanapki na drogę, ucałował mamę i wyszedł na spotkanie z przygodą. Nawet się nie spodziewał że to będzie największa przygoda jego życia.
Wybrał swoją ulubioną trasę, mało uczęszczaną przez turystów. Przeszedł już spory kawałek, kiedy nagle (jak to bywa w piękna słoneczne dni) niebo pokryły czarne chmury i rozszalała się zamieć. Filip znał te góry jak szufladę swojego biurka (wypada tu wspomnieć, że panował tam porządek jak w stajni Augiasza) więc nie zważając na kiepską widoczność i przejmujące zimno szedł dalej. Po półgodzinnym marszu zorientował się, że okolica nie wygląda znajomo.
- Pewnie to tylko złudzenie – pomyślał – to przez tą zamieć.
I poszedł dalej przed siebie. Po kolejnej godzinie zaczął się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno nie zabłądził.
- Nie, to nie możliwe. Przecież znam te góry.
Ale odrobina  strachu wsączyła się w jego serce i od tej pory rozglądał się nerwowo aby zobaczyć choć jeden znajomy szczegół. Jednak nic w tej okolicy nie przypominało mu „jego” szlaku. Mijając jakiś wielki głaz zauważył małą ścieżkę. Wydawało mu się, że na jej końcu widzi światło. Postanowił pójść i to sprawdzić.
- Jeśli to jakaś chata, to będę mógł tam przeczekać zamieć – pomyślał.
Poszedł krętą ścieżką w poszukiwaniu schronienia. Przypomnij sobie teraz swoją minę kiedy pierwszy raz zobaczyłeś jak wykluwa się kurczak. Taką mniej więcej minę miał Filip kiedy zobaczył to, co zobaczył. Oczom jego ukazała się mała chatka. Taka zwykła góralska chatka. Cała z drewna, z kolorowymi okiennicami i firankami w oknach. Co jednak tak zdziwiło Filipa? Dwie rzeczy. Dom ten miał progi pomalowane na zielono, ale nie była to zwykła zieleń. Był to kolor wiosennej trawy która otaczała chatkę tak, że progi były ledwo widoczne. To jest właśnie ta druga rzecz, która go zdziwiła.
- Jak to możliwe, że w środku zimy wokół tego domu panuje wiosna?! – wykrzyknął nasz bohater – i jak tu spokojnie, jakby czas przestał tu płynąć.
Chłopiec nawet się nie wiedział ile w jego słowach jest prawdy. Śmiałym krokiem ruszył w stronę drzwi. Gdy je otwierał, z wnętrza dobiegł go miły głos.
- Tylko wytrzep porządnie buty, przed chwilą sprzątałem.
Filip zrobił to o co prosił tajemniczy głos i wszedł do środka. Od razu poczuł się jak u siebie w domu. Te same zapachy otaczały go ze wszystkich stron. Zapach świątecznego piernika, zapach świeżo porąbanego drewna, zapach mamy. Nieśmiało wszedł do salonu. Ogień w kominku tańczył zachęcająco jakby zapraszał do wspólnej zabawy. Chłopiec ściągnął więc mokre rzeczy i powiesił blisko ognia, żeby je wysuszyć. W tym samym momencie wszedł do salonu posiadacz tajemniczego głosu. Oczom Filipa ukazał się mężczyzna w średnim wieku, wzrostu ok. 176 cm, z krótko przystrzyżoną brodą i włosami opadającymi na ramiona. W oczach jegomościa tańczyły wesołe ogniki, jakby płomień z kominka w jakiś sposób płonął także tam. A może to było tylko odbicie tych płomieni… Kto wie?
- Usiądź, rozgość się. Czego się napijesz? Mam zieloną herbatę albo grzane wino.
- Dziękuję, poproszę herbatę – odpowiedział trochę zmieszany Filip.
- Pewnie masz sporo pytań – powiedział mężczyzna, wychodząc z pokoju – cierpliwości, na wszystkie odpowiem.
Mężczyzna wrócił po chwili niosąc na tacy kubek z herbatą.
- No więc Filipie, jak ci się tu podoba?
- Skąd znasz moje imię? – dziwne ale chłopiec nie czół strachu. Przeciwnie, czół bijące od niego ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
- Nawet się nie spodziewasz ile o tobie wiem synu.
- Kim jesteś?
- Nazywają mnie Jezus, ale wolę jak się do mnie zwracają Przyjacielu.
- O Jezu! To naprawdę ty?!
- Proszę, nazywaj mnie Przyjacielem. Pewnie się zastanawiasz skąd się tutaj wziąłem.
- Skąd wiedziałeś? A… Zapomniałem, że jesteś Bogiem J Tak, zastanawiałem się nad tym.
- To proste, zawsze tutaj byłem. Tyko ty mnie nie widziałeś.
- Ale jak to? Przecież chodziłem tędy tyle razy, przeszedłem te góry wzdłuż i wszerz i nie widziałem tej dziwnej chatki…
Filip i Jezus rozmawiali jeszcze długo. O czym? To już zostanie ich tajemnicą. Mogę zdradzić tylko tyle, że chłopak coraz częściej odwiedzał chatkę z zielonymi progami. Jezus stał się Jego prawdziwym Przyjacielem.

Chciałbyś i ty spotkać Jezusa? Nic prostszego. Musisz tylko wybrać się w podróż do wnętrza swojego serca. Przemierzając znane ci zakamarki duszy spotkasz na swej drodze dziwną chatkę. Wystarczy przestąpić zielony próg aby spotkać Przyjaciela.

bo jest coś jeszcze…

niedziela, 15 sierpnia 2010

Anioł fajtłapa :)

W niebie tego dnia od rana była napięta atmosfera. Bóg Ojciec stworzył już cały świat, a następnego dnia miało być wielkie święto. Po trudach pracy nareszcie czas na odpoczynek. Wszystkie zastępy niebieskie uwijały się przy strojeniu Wielkiej Sali. Kucharze piekli ciasta, artyści pisali wspaniałe hymny na cześć Stwórcy, malutkie cherubiny latały pod sufitem i przystrajały go serpentynami, czyściły żyrandole, zapalały wszystkie świece. Tylko jeden Anioł siedział jakiś taki smutny, wpatrzony w Ziemię. Przechadzający się Bóg zobaczył biedaczka i zagadnął przyjaźnie:
- Co się stało dziecko? Czemu jesteś taki smutny? Czy nie cieszy Cię to wszystko co uczyniłem?
Aniołek odpowiedział:
- Boże, wszystko co uczyniłeś jest wspaniałe. Cały świat, morza, lądy, ptaki, gwiazdy. Wszystko to dałeś człowiekowi, ale…
- Ale co? – Zapytał Bóg.
- Ale oni są tacy smutni… Grzeją się przy ogniskach, ale ich ciepło nie dochodzi do ich serca – odparł Anioł.
- Mądry z ciebie Aniołek moje dziecko – rzekł Stwórca – już wiem co zrobimy. Zaniesiemy ludziom Ogień Mojej Miłości.
Twarz Anioła rozświetlił uśmiech.
- Ależ to jest wspaniałe… Teraz na pewno ludzie będą szczęśliwi… Ale trzeba wybrać odpowiedniego posłańca… Musi być silny i nie bać się niczego… Jeśli mogę Boże, to proponuję jakiegoś Archanioła, może…
- Ty go zaniesiesz mój mały – przerwał jego rozważania Ojciec.
- Ja!? Ale ja nawet nie umiem porządnie latać!
- Dasz radę. Ufam Ci.
Pełen obaw Anioł zaczął przygotowywać się do drogi…
- Mapa jest, śpiwór jest, latarka jest, zapasowe skrzydła są, a gdzie kompas? A tutaj jest…
Kiedy był już gotowy do drogi poszedł do Stwórcy po Ogień. Bóg dał mu ostatnie wskazówki, gdzie ma polecieć i gdzie zostawić Ogień, po czym Anioł wyruszył w drogę. Jednak stało się coś strasznego. Jeszcze za nim opuścił Ogrody Niebieskie potknął się o linę którą miał przywiązaną do plecaka. Upadł na chmurkę (na szczęście nie potłukł się za bardzo bo jak wiemy chmurki są mięciutkie), ale stało się coś gorszego. Ogień wypadł mu z ręki i zaczął spadać z ogromną prędkością na Ziemię.
- O nie! Co ja zrobiłem!? Ale wstyd! Jak ja się teraz pokażę Wszechmocnemu?!
Wrócił zawstydzony do Wielkiej Sali. Wielkie łzy spływały mu po polikach. Idąc ze spuszczoną głową nie zauważył, że Bóg spogląda na niego z radością. Jak wielkie było jego zdziwienie kiedy Bóg powiedział:
- Dziękuję Ci Aniołku. Dzięki tobie Moja Miłość rozlała się po świecie.
- Co?! Przecież ja właśnie przyszedłem powiedzieć, że spaprałem misję. Taka łajza ze mnie, że nawet nie zdążyłem porządnie wzbić się w powietrze a już się potknąłem i upuściłem Ogień i spadł na dół.
- Pokażę Ci co się stało. Spójrz tutaj – Bóg wskazał na wielkie lustro.
Anioł zobaczył tam siebie w momencie upadku. Potem kamera skierowała się na Ogień. Leciał bardzo długo w dół. Spadł na jedną z gwiazd i roztrzaskał się na miliardy kawałków. Te kawałki spadały dalej i w końcu spadły na Ziemię. W lustrze Anioł zobaczył jak jeden kawałeczek wpadł do jakiegoś pokoju i wleciał do oka jednej dziewczynki o imieniu Gosia. (To co zobaczył później można było zobaczyć tylko w zwierciadle Boga, ponieważ takie cuda nie są dostrzegalne ludzkim okiem) Iskierka, skoro tylko znalazła odpowiednie warunki, zamieniła się w wielki Ogień. Oczy Gosi rozpaliły się (wiecie o co mi chodzi, kiedy widać w oczach roztańczone iskierki) poczuła w sercu wielkie ciepło. Było tak ogromne, że musiała się nim z kimś podzielić. Zaczęła chodzić po świecie i rozdawać ludziom ciepło Ognia Bożej Miłości, który płonął w jej sercu.
Bóg rzekł do swoich poddanych:
- Oto zwieńczenie dzieła stworzenia. Teraz możemy świętować, ale od jutra czeka nas dużo pracy. Was, moi Aniołowie, posyłam do pomocy ludziom. Macie pilnować aby ten Ogień nie zgasł.

Tak narodziła się Przyjaźń. 

bo jest coś jeszcze...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Trzy siostry :)

Wiara jako najmłodsza jest taka trochę szalona... lubi jak coś się dzieje... nigdy nie może usiedzieć w miejscu... zawsze w biegu... zawsze czegoś szuka…

Nadzieja jest troszkę starsza... dlatego jest bardziej ułożona... jak już sobie coś postanowi to nie ma bata... do końca przy tym trwa..

Miłość... hmmm... jest najstarsza a więc jest taka jakby niedostępna... troszkę pogardza innymi siostrami... ale dobrze wie, że bez nich nie może żyć bo je kocha...

tak jest w naszym życiu

wiara przychodzi i odchodzi... kiedy kochamy to świat wydaje się taki piękny... ale to nadzieja trwa…
nadzieja jest tą która nadaje kierunek naszemu życiu...

bo jest coś więcej...

środa, 11 sierpnia 2010

Il Piccolo Principe :)

"Przyjaciel to ktoś, kto potrafi mnie kochać niezależnie od tego, czego dowie się o mnie"
 (Marek Dziewiecki)

Masz takich przyjaciół?
Bo ja mam :) i bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy.

Czytam teraz "Małego Księcia". Niestety w wersji włoskiej, ale na szczęście znam tą książkę prawie na pamięć.
Fragment szczególnie dla mnie ważny, to ten w którym Mały Książę spotyka się z lisem. Pamiętasz?
Lis mówi wtedy: "Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś." 


Gdy ludzie są sobie przyjacielscy nawet woda morska staje się słodka. 


Dziękuję wam bardzo moi przyjaciele za wasze świadectwo życia i za to, że kochacie mnie takiego jakim jestem.


bo jest coś jeszcze...

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Rozmowa...

Siedząc dzisiaj na lekcji włoskiego zapisałem takie słowa:

- Jak masz na imię?
- Wojtek.
- Lubisz się bawić?
- Bardzo lubię :)
- Więc choć za mną. To będzie świetna zabawa.
- To jest zabawa?! To mnie boli! Co Ty ze mną robisz?!
- Zabijam Cię...
- Co?! Dlaczego?!
- Żeby Cię zbawić...

bo jest coś jeszcze...

niedziela, 8 sierpnia 2010

Co dalej...?

Tak się zastanawiałem co na tym blogu będę pisał.
Trzeba chyba zacząć od przedstawienia się albo coś:)
I od czego zacząć? Chyba najważniejsze jest to, że jestem salezjaninem. Zakonnikiem znaczy się :)
Niedawno skończyłem drugi rok filozofii. Teraz przełożeni wysłali mnie na asystencję (co to jest asystencja? o tym może później) do Włoch. Spędzę w tym pięknym kraju następne dwa lata. Oczywiście będę odwiedzał moją ojczyznę. Wtedy mam nadzieję spotkać się z moimi przyjaciółmi. Ale na razie to plany. Teraz muszę skupić się nad tym co muszę zrobić tutaj... a na razie muszę napisać wypracowanie o mojej najpiękniejszej podróży. Po co? Bo chodzę na kurs włoskiego i mam takie zadanie domowe:) A o czym napiszę? Oczywiście o Wieczerniku 2010. Zainteresowani wiedzą co to takiego:)
No i muszę jeszcze dzisiaj przeczytać opowiadanie pewnej pani:)
Starczy na początek. Wszystko wyjaśni się później, bo "jest coś jeszcze"...

Początek?

Co ja w ogóle robię?!
Pisanie bloga nie jest w moim stylu, ale postanowiłem spróbować. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Sam nie wiem jeszcze co w tym blogu będzie. Wiem na pewno, że zbyt regularnie pisał nie będę, bo zdolności twórczych nie mam, no i nie wiem jak z czasem będzie. Na razie to chyba tyle. Muszę ochłonąć i może dzisiaj coś jeszcze napiszę.

Dziękuję za powołanie salezjańskie :)