wtorek, 24 sierpnia 2010

Dłonie.

Lubię przyglądać się dłoniom. Można z nich tyle wyczytać. Emocje, pragnienia, prośby, podziękowania. Wszystko jest w nich zapisane.
Kocham dłonie mojej mamy. Są takie zniszczone codziennym myciem naczyń, sprzątaniem i gotowaniem, lecz takie czułe kiedy mnie przytula lub gdy głaszcze mnie po głowie.
Uwielbiam dłonie mojego taty. Są takie spracowane, pełne odcisków i blizn. Są tak silne, że bez trudu odkręcają wszystkie śruby, lecz stają się takie delikatne kiedy trzeba opatrzyć zdarte kolano lub wyciągnąć drzazgę. To wydaje się niemożliwe dla tak wielkich dłoni, a jednak…
Dłonie są różne. Są dłonie robotników, policjantów, złodziei, lekarzy, nauczycieli, dzieci, zakochanych, przyjaciół, wrogów, murarzy, mechaników. Każde są inne, z każdych można wyczytać tak wiele.
Często patrzę na dłonie Jezusa przybite do krzyża. Ile w nich ukrytych pragnień, obietnic, próśb.
Jezus tak mnie kocha, że dał sobie przebić te dłonie ogromnymi gwoźdźmi. Te same dłonie, które uzdrawiały, które błogosławiły, które rozmnażały chleb, które podnosiły ludzi z grzechu. Te dłonie rozpostarte nad światem jakby chciały go całego objąć i przyciągnąć do Jego Serca pełnego miłości.
Kiedy patrzę na nie, czuję jakby Jezus mówił do mnie: „Patrz człowieku! Oni przybili je do krzyża. Dlatego ty musisz teraz stać się moimi dłońmi.”

bo jest coś jeszcze...

środa, 18 sierpnia 2010

Zielone progi.

Filip bardzo lubił wędrować po górach, a że mieszkał w Zakopanem to sprawę miał ułatwioną. Ale jego wędrówki były inne niż większości ludzi. Kiedy Filip wchodził na szlak zapominał o całym świecie, wtedy liczyła się tylko ścieżka i śpiew ptaków wokoło. Często przystawał aby słuchać szelestu drzew lub stukania dzięcioła. Mówił o sobie, że jest lowelasem („Bo ja kocham lasJ”)
Historia, którą chcę opowiedzieć zdarzyła się pewnego słonecznego zimowego dnia. Filip wstał wcześnie rano, zjadł porządne śniadanie, przygotował kanapki na drogę, ucałował mamę i wyszedł na spotkanie z przygodą. Nawet się nie spodziewał że to będzie największa przygoda jego życia.
Wybrał swoją ulubioną trasę, mało uczęszczaną przez turystów. Przeszedł już spory kawałek, kiedy nagle (jak to bywa w piękna słoneczne dni) niebo pokryły czarne chmury i rozszalała się zamieć. Filip znał te góry jak szufladę swojego biurka (wypada tu wspomnieć, że panował tam porządek jak w stajni Augiasza) więc nie zważając na kiepską widoczność i przejmujące zimno szedł dalej. Po półgodzinnym marszu zorientował się, że okolica nie wygląda znajomo.
- Pewnie to tylko złudzenie – pomyślał – to przez tą zamieć.
I poszedł dalej przed siebie. Po kolejnej godzinie zaczął się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno nie zabłądził.
- Nie, to nie możliwe. Przecież znam te góry.
Ale odrobina  strachu wsączyła się w jego serce i od tej pory rozglądał się nerwowo aby zobaczyć choć jeden znajomy szczegół. Jednak nic w tej okolicy nie przypominało mu „jego” szlaku. Mijając jakiś wielki głaz zauważył małą ścieżkę. Wydawało mu się, że na jej końcu widzi światło. Postanowił pójść i to sprawdzić.
- Jeśli to jakaś chata, to będę mógł tam przeczekać zamieć – pomyślał.
Poszedł krętą ścieżką w poszukiwaniu schronienia. Przypomnij sobie teraz swoją minę kiedy pierwszy raz zobaczyłeś jak wykluwa się kurczak. Taką mniej więcej minę miał Filip kiedy zobaczył to, co zobaczył. Oczom jego ukazała się mała chatka. Taka zwykła góralska chatka. Cała z drewna, z kolorowymi okiennicami i firankami w oknach. Co jednak tak zdziwiło Filipa? Dwie rzeczy. Dom ten miał progi pomalowane na zielono, ale nie była to zwykła zieleń. Był to kolor wiosennej trawy która otaczała chatkę tak, że progi były ledwo widoczne. To jest właśnie ta druga rzecz, która go zdziwiła.
- Jak to możliwe, że w środku zimy wokół tego domu panuje wiosna?! – wykrzyknął nasz bohater – i jak tu spokojnie, jakby czas przestał tu płynąć.
Chłopiec nawet się nie wiedział ile w jego słowach jest prawdy. Śmiałym krokiem ruszył w stronę drzwi. Gdy je otwierał, z wnętrza dobiegł go miły głos.
- Tylko wytrzep porządnie buty, przed chwilą sprzątałem.
Filip zrobił to o co prosił tajemniczy głos i wszedł do środka. Od razu poczuł się jak u siebie w domu. Te same zapachy otaczały go ze wszystkich stron. Zapach świątecznego piernika, zapach świeżo porąbanego drewna, zapach mamy. Nieśmiało wszedł do salonu. Ogień w kominku tańczył zachęcająco jakby zapraszał do wspólnej zabawy. Chłopiec ściągnął więc mokre rzeczy i powiesił blisko ognia, żeby je wysuszyć. W tym samym momencie wszedł do salonu posiadacz tajemniczego głosu. Oczom Filipa ukazał się mężczyzna w średnim wieku, wzrostu ok. 176 cm, z krótko przystrzyżoną brodą i włosami opadającymi na ramiona. W oczach jegomościa tańczyły wesołe ogniki, jakby płomień z kominka w jakiś sposób płonął także tam. A może to było tylko odbicie tych płomieni… Kto wie?
- Usiądź, rozgość się. Czego się napijesz? Mam zieloną herbatę albo grzane wino.
- Dziękuję, poproszę herbatę – odpowiedział trochę zmieszany Filip.
- Pewnie masz sporo pytań – powiedział mężczyzna, wychodząc z pokoju – cierpliwości, na wszystkie odpowiem.
Mężczyzna wrócił po chwili niosąc na tacy kubek z herbatą.
- No więc Filipie, jak ci się tu podoba?
- Skąd znasz moje imię? – dziwne ale chłopiec nie czół strachu. Przeciwnie, czół bijące od niego ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
- Nawet się nie spodziewasz ile o tobie wiem synu.
- Kim jesteś?
- Nazywają mnie Jezus, ale wolę jak się do mnie zwracają Przyjacielu.
- O Jezu! To naprawdę ty?!
- Proszę, nazywaj mnie Przyjacielem. Pewnie się zastanawiasz skąd się tutaj wziąłem.
- Skąd wiedziałeś? A… Zapomniałem, że jesteś Bogiem J Tak, zastanawiałem się nad tym.
- To proste, zawsze tutaj byłem. Tyko ty mnie nie widziałeś.
- Ale jak to? Przecież chodziłem tędy tyle razy, przeszedłem te góry wzdłuż i wszerz i nie widziałem tej dziwnej chatki…
Filip i Jezus rozmawiali jeszcze długo. O czym? To już zostanie ich tajemnicą. Mogę zdradzić tylko tyle, że chłopak coraz częściej odwiedzał chatkę z zielonymi progami. Jezus stał się Jego prawdziwym Przyjacielem.

Chciałbyś i ty spotkać Jezusa? Nic prostszego. Musisz tylko wybrać się w podróż do wnętrza swojego serca. Przemierzając znane ci zakamarki duszy spotkasz na swej drodze dziwną chatkę. Wystarczy przestąpić zielony próg aby spotkać Przyjaciela.

bo jest coś jeszcze…

niedziela, 15 sierpnia 2010

Anioł fajtłapa :)

W niebie tego dnia od rana była napięta atmosfera. Bóg Ojciec stworzył już cały świat, a następnego dnia miało być wielkie święto. Po trudach pracy nareszcie czas na odpoczynek. Wszystkie zastępy niebieskie uwijały się przy strojeniu Wielkiej Sali. Kucharze piekli ciasta, artyści pisali wspaniałe hymny na cześć Stwórcy, malutkie cherubiny latały pod sufitem i przystrajały go serpentynami, czyściły żyrandole, zapalały wszystkie świece. Tylko jeden Anioł siedział jakiś taki smutny, wpatrzony w Ziemię. Przechadzający się Bóg zobaczył biedaczka i zagadnął przyjaźnie:
- Co się stało dziecko? Czemu jesteś taki smutny? Czy nie cieszy Cię to wszystko co uczyniłem?
Aniołek odpowiedział:
- Boże, wszystko co uczyniłeś jest wspaniałe. Cały świat, morza, lądy, ptaki, gwiazdy. Wszystko to dałeś człowiekowi, ale…
- Ale co? – Zapytał Bóg.
- Ale oni są tacy smutni… Grzeją się przy ogniskach, ale ich ciepło nie dochodzi do ich serca – odparł Anioł.
- Mądry z ciebie Aniołek moje dziecko – rzekł Stwórca – już wiem co zrobimy. Zaniesiemy ludziom Ogień Mojej Miłości.
Twarz Anioła rozświetlił uśmiech.
- Ależ to jest wspaniałe… Teraz na pewno ludzie będą szczęśliwi… Ale trzeba wybrać odpowiedniego posłańca… Musi być silny i nie bać się niczego… Jeśli mogę Boże, to proponuję jakiegoś Archanioła, może…
- Ty go zaniesiesz mój mały – przerwał jego rozważania Ojciec.
- Ja!? Ale ja nawet nie umiem porządnie latać!
- Dasz radę. Ufam Ci.
Pełen obaw Anioł zaczął przygotowywać się do drogi…
- Mapa jest, śpiwór jest, latarka jest, zapasowe skrzydła są, a gdzie kompas? A tutaj jest…
Kiedy był już gotowy do drogi poszedł do Stwórcy po Ogień. Bóg dał mu ostatnie wskazówki, gdzie ma polecieć i gdzie zostawić Ogień, po czym Anioł wyruszył w drogę. Jednak stało się coś strasznego. Jeszcze za nim opuścił Ogrody Niebieskie potknął się o linę którą miał przywiązaną do plecaka. Upadł na chmurkę (na szczęście nie potłukł się za bardzo bo jak wiemy chmurki są mięciutkie), ale stało się coś gorszego. Ogień wypadł mu z ręki i zaczął spadać z ogromną prędkością na Ziemię.
- O nie! Co ja zrobiłem!? Ale wstyd! Jak ja się teraz pokażę Wszechmocnemu?!
Wrócił zawstydzony do Wielkiej Sali. Wielkie łzy spływały mu po polikach. Idąc ze spuszczoną głową nie zauważył, że Bóg spogląda na niego z radością. Jak wielkie było jego zdziwienie kiedy Bóg powiedział:
- Dziękuję Ci Aniołku. Dzięki tobie Moja Miłość rozlała się po świecie.
- Co?! Przecież ja właśnie przyszedłem powiedzieć, że spaprałem misję. Taka łajza ze mnie, że nawet nie zdążyłem porządnie wzbić się w powietrze a już się potknąłem i upuściłem Ogień i spadł na dół.
- Pokażę Ci co się stało. Spójrz tutaj – Bóg wskazał na wielkie lustro.
Anioł zobaczył tam siebie w momencie upadku. Potem kamera skierowała się na Ogień. Leciał bardzo długo w dół. Spadł na jedną z gwiazd i roztrzaskał się na miliardy kawałków. Te kawałki spadały dalej i w końcu spadły na Ziemię. W lustrze Anioł zobaczył jak jeden kawałeczek wpadł do jakiegoś pokoju i wleciał do oka jednej dziewczynki o imieniu Gosia. (To co zobaczył później można było zobaczyć tylko w zwierciadle Boga, ponieważ takie cuda nie są dostrzegalne ludzkim okiem) Iskierka, skoro tylko znalazła odpowiednie warunki, zamieniła się w wielki Ogień. Oczy Gosi rozpaliły się (wiecie o co mi chodzi, kiedy widać w oczach roztańczone iskierki) poczuła w sercu wielkie ciepło. Było tak ogromne, że musiała się nim z kimś podzielić. Zaczęła chodzić po świecie i rozdawać ludziom ciepło Ognia Bożej Miłości, który płonął w jej sercu.
Bóg rzekł do swoich poddanych:
- Oto zwieńczenie dzieła stworzenia. Teraz możemy świętować, ale od jutra czeka nas dużo pracy. Was, moi Aniołowie, posyłam do pomocy ludziom. Macie pilnować aby ten Ogień nie zgasł.

Tak narodziła się Przyjaźń. 

bo jest coś jeszcze...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Trzy siostry :)

Wiara jako najmłodsza jest taka trochę szalona... lubi jak coś się dzieje... nigdy nie może usiedzieć w miejscu... zawsze w biegu... zawsze czegoś szuka…

Nadzieja jest troszkę starsza... dlatego jest bardziej ułożona... jak już sobie coś postanowi to nie ma bata... do końca przy tym trwa..

Miłość... hmmm... jest najstarsza a więc jest taka jakby niedostępna... troszkę pogardza innymi siostrami... ale dobrze wie, że bez nich nie może żyć bo je kocha...

tak jest w naszym życiu

wiara przychodzi i odchodzi... kiedy kochamy to świat wydaje się taki piękny... ale to nadzieja trwa…
nadzieja jest tą która nadaje kierunek naszemu życiu...

bo jest coś więcej...

środa, 11 sierpnia 2010

Il Piccolo Principe :)

"Przyjaciel to ktoś, kto potrafi mnie kochać niezależnie od tego, czego dowie się o mnie"
 (Marek Dziewiecki)

Masz takich przyjaciół?
Bo ja mam :) i bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy.

Czytam teraz "Małego Księcia". Niestety w wersji włoskiej, ale na szczęście znam tą książkę prawie na pamięć.
Fragment szczególnie dla mnie ważny, to ten w którym Mały Książę spotyka się z lisem. Pamiętasz?
Lis mówi wtedy: "Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś." 


Gdy ludzie są sobie przyjacielscy nawet woda morska staje się słodka. 


Dziękuję wam bardzo moi przyjaciele za wasze świadectwo życia i za to, że kochacie mnie takiego jakim jestem.


bo jest coś jeszcze...

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Rozmowa...

Siedząc dzisiaj na lekcji włoskiego zapisałem takie słowa:

- Jak masz na imię?
- Wojtek.
- Lubisz się bawić?
- Bardzo lubię :)
- Więc choć za mną. To będzie świetna zabawa.
- To jest zabawa?! To mnie boli! Co Ty ze mną robisz?!
- Zabijam Cię...
- Co?! Dlaczego?!
- Żeby Cię zbawić...

bo jest coś jeszcze...

niedziela, 8 sierpnia 2010

Co dalej...?

Tak się zastanawiałem co na tym blogu będę pisał.
Trzeba chyba zacząć od przedstawienia się albo coś:)
I od czego zacząć? Chyba najważniejsze jest to, że jestem salezjaninem. Zakonnikiem znaczy się :)
Niedawno skończyłem drugi rok filozofii. Teraz przełożeni wysłali mnie na asystencję (co to jest asystencja? o tym może później) do Włoch. Spędzę w tym pięknym kraju następne dwa lata. Oczywiście będę odwiedzał moją ojczyznę. Wtedy mam nadzieję spotkać się z moimi przyjaciółmi. Ale na razie to plany. Teraz muszę skupić się nad tym co muszę zrobić tutaj... a na razie muszę napisać wypracowanie o mojej najpiękniejszej podróży. Po co? Bo chodzę na kurs włoskiego i mam takie zadanie domowe:) A o czym napiszę? Oczywiście o Wieczerniku 2010. Zainteresowani wiedzą co to takiego:)
No i muszę jeszcze dzisiaj przeczytać opowiadanie pewnej pani:)
Starczy na początek. Wszystko wyjaśni się później, bo "jest coś jeszcze"...

Początek?

Co ja w ogóle robię?!
Pisanie bloga nie jest w moim stylu, ale postanowiłem spróbować. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Sam nie wiem jeszcze co w tym blogu będzie. Wiem na pewno, że zbyt regularnie pisał nie będę, bo zdolności twórczych nie mam, no i nie wiem jak z czasem będzie. Na razie to chyba tyle. Muszę ochłonąć i może dzisiaj coś jeszcze napiszę.

Dziękuję za powołanie salezjańskie :)